dlaczego warto być miłym

Krótka historia o dobrym dniu i napotkanych ludziach

Opowiem Wam dzisiaj krótką historię mojego dnia, który był dobry, choć prawie legł w gruzach i o tym dlaczego warto być miłym dla innych. Tak na marginesie, o ludzkiej uprzejmości pisałam już tutaj. Dziś taka jakby kontynuacja.

WPROWADZENIE

Jest piękny słoneczny dzień. Trochę mroźno, ale bardzo sympatycznie. Jak co dzień, wychodzę z małą latoroślą na spacer. Pakujemy się w czterokołowy bolid i jedziemy. To znaczy on jedzie, a ja pcham. Po drodze jakiś miły Pan przepuszcza nas na pasach. W przychodni akurat zwolniło się miejsce na dziś i mogliśmy zapisać się na wizytę niemalże z miejsca. Krótko mówiąc, zapowiada się wspaniały dzień. Po chwili spaceru naszła mnie myśl, że podjadę jeszcze do galerii po ostatnie prezenty, a konkretnie po chochelkę do zupy dla Babci. Ta jej PRL-owska, prawie „stuletnia”, wreszcie się zepsuła. Chochelka oczywiście nie może być jakaś tam. Musi być konkretna. Średnica 7,5 cm i ani milimetra więcej. Do tego z haczykiem na końcu rączki. Uwierzcie mi na słowo, że o taką chochelkę nie jest łatwo.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wracając do naszego spaceru. Wpadłam na pomysł, że do galerii podjadę autobusem, bo będzie szybciej i zdążymy wrócić zanim moja pociecha zgłodnieje. Idę na przystanek, autobus będzie za 3 minuty, w dodatku niskopodłogowy, więc nie będzie problemu z wtachaniem bolidu – cudownie. Czekamy spokojnie na przystanku, zupełnie samotnie. Tylko przystanek, my i piękne słońce. Przyjeżdża nasz transport (warszawska linia 164), drzwi się otwierają, ale Pan kierowca, choć widoczność ma świetną i na pewno mnie widzi, nie jest tak miły żeby opuścić dla nas próg autobusu. No nic. Wózek do pionu, wsiadam, parkuję, jadę. Ach jeszcze bilet. Biletomatu brak. Na szczęście i zupełnie wyjątkowo mam gotówkę. Idę zatem do przemiłego Pana i rzucam z uśmiechem:

– Dzień dobry, czy mogę u Pana kupić bilet?
Na to lekko znużony kierowca odpowiada sucho – Tak.
– Dobrze, poproszę zatem 20-sto minutowy.
– Nie mam takich biletów KROPKA
Naszła mnie w tym momencie myśl, żeby powiedzieć – Aha, dziękuję – i wrócić do zaparkowanego wózka, ale nie. Nie poddaję się i ciągnę dalej.
– Aha, a jakie bilety są?
– Ulgowe i normalne KROPKA – odpowiada Pan kierowca z lekceważeniem i lekką irytacją.
– Poproszę normalny – mówię wręczając Panu kierowcy piątaka.
– Trzeba mieć odliczone KROPKA
– Mhm, w takim razie poproszę bilet i reszty nie trzeba. – Pomyślałam, że 60 groszy zapłacę na poczet malucha w wózku.

Udało się. Bilet trzymam w garści. Grzecznie kasuję i w tym momencie dostrzegam, że ów kierowca patrzy na mnie w lusterku jakoś podejrzliwie. Wtem, na kolejnym przystanku autobus się zatrzymuje, Pan wstaje, wysiada (blokując wcześniej drzwi w taki sposób, że prawie zmiażdżył wsiadającą dziewczynę). Leci do kiosku. Myślę WOW, poszedł rozmienić tego piątaka, żeby mi oddać resztę. Uśmiech i wiara w ludzi szybko powracają. Za chwilę czeka mnie jednak rozczarowanie. Pan wsiadł za kierownicę i jedzie dalej. 60 groszy przygarnął sobie jako napiwek. Trudno. Nie tracąc już dobrego humoru, gadam sobie z dziatwą, a w międzyczasie dotarliśmy do celu podróży. Wysiadam. Kierowca swym zwyczajem nie opuścił progu, ale jakoś dałam radę się wyturlać, przedzierając się przy tym przez tłum babć z wózkami, które muszą na tym przystanku wsiąść jako pierwsze i zając swoje niemalże własnościowe miejsce.

ROZDZIAŁ DRUGI

No ale nic, dzień toczy się dalej. Idziemy, mały człowiek zasnął. Super! Wchodzę do galerii i idę do sklepu z akcesoriami kuchennymi. Trochę się rozglądam, aż tu nagle Pani ekspedientka pyta, czy w czymś pomóc. Grzecznie wyjaśniam w czym rzecz:

– Poszukuje chochli o średnicy około 7-8 cm – wyjaśniam.
– Ale co to ma być? Sosjerka czy chochla? – pyta Pani ekspedientka z wielkim znakiem zapytania na twarzy.
– Chochla do zupy – powtarzam.
– Chochle są tutaj – mówi Pani wskazując mi łyżki, które już dawno sama zauważyłam.

No nic, suma summarum „zachęcona” konwersacją, miną Pani ekspedientki i zszokowana ceną, chochli nie kupiłam.

ROZDZIAŁ TRZECI

W drodze do wyjścia zaglądam jeszcze do DUKI, tak tylko się rozejrzeć. Może tam kupię chochlę? Wchodzę, wybieram kilka rzeczy. Przy okazji Pan z obsługi informuje mnie, że dzisiaj jest 25 proc rabatu. Inna mama z wózkiem grzecznie przepuszcza mnie w przejściu. Jest miło. Na koniec Pani kasjerka, przeprasza Klientkę, która stała przede mną i uprzejmie zaprasza mnie do płacenia poza kolejnością. Rewelacja. Ta Pani zdecydowanie uratowała dzień! Co prawda łyżki do zupy nie kupiłam, ale z galerii wyszłam usatysfakcjonowana. Nie ryzykowałam już jednak podróży autobusem. Do domu wróciliśmy piechotą, a chochelkę kupiłam w drodze powrotnej w sklepie internetowym. Przyjedzie do mnie we wtorek lub środę, ładnie ją zapakujemy i prezent dla Babci gotowy.

ZAKOŃCZENIE

Reasumując, dzięki Panu z ZTM będę unikać podróży autobusami, choć jako okazjonalny podróżujący, bez karty miejskiej, mogłabym wydać w środkach transportu publicznego niemałą sumkę. Utwierdziłam się też w swojej opinii o kierowcach autobusów, którzy już z resztą nie raz czyhali na moje zdrowie i skutecznie psuli mi dobry nastrój (ostrzegam przed autobusami linii 317 ;). Z kolei dzięki uprzejmości Pana i Pani z obsługi w sklepie DUKA, mimo że czasem mają przydrogo, będę tam zaglądać częściej.

Pozdrawiam i życzę Wam samych udanych dni 😉
K.