Przemieniam wodę w wino, czyli kilka słów o macierzyństwie

Pierwsza ciąża była dla mnie trudna. Wyczekana, ale pełna stresu i niepewności. Potem rok urlopu z tzw. dzieckiem wymagającym. Noszenie, bujanie, kołysanie, wieczny krzyk i marudzenie, do tego niejadek. Druga ciąża pomimo optymistycznego początku okazała się jeszcze trudniejsza od pierwszej. Godziny spędzone na izbie przyjęć, bezsilność, osłabienie, pobyt w szpitalu.

Kiedy wreszcie rodzina jest w komplecie, u nas nadal nie jest lekko. Zaczęło się przedszkole. Dostaliśmy się do państwowego. Nie wierzyłam we własne szczęście. Przez jakiś tydzień i dwa dni napawałam się tym szczęściem, snując plany na liczne spacery z wózkiem i spotkania z koleżankami. Aż nagle plany runęły, szczęście się lekko skwasiło, bo oto dopadła mnie rzeczywistość. Gil za gilem, jeden wrzeszczy, bo chce jeść, drugi wrzeszczy, bo nie chce jeść. Pierwszy chce się bawić, drugi chce żeby go nosić, ja zajadam stres ciastem i kupuję wyszczuplające gacie. Nic dodać, nic ująć, cukierkowe macierzyństwo o smaku lukrecji z pieprzem 😍

Plan dnia jest taki. Wstajemy bladym świtem, zęby, siku, ubieranie, śniadanie (w tym jogging z talerzem za dzieckiem, które teraz akurat ma inne plany niż jedzenie), inhalacja, czyszczenie nosa, awantura. Wszystko razy dwa, bo w domu dwie pociechy. Myślisz sobie, to wszystko? Tak, tylko pomnożone jeszcze przez 3, bo robimy trzy takie serie. Do tego dodaj rzeczy, które robię sama (powiedzmy sama): pranie, gotowanie, ogarnianie domu i zakupy. Acha i po każdej serii wyparzam maski do inhalacji i czyszczę aspirator do kataru. Potem na wieczór jeszcze kąpiel i można się dwie godziny zdrzemnąć, zanim jeden lub drugi obudzi się z płaczem.

Żeby jeszcze dzieciaki chciały odespać w dzień, choć jedną noc. Na przykład tę, którą spędziliśmy na izbie przyjęć, albo kursując pomiędzy pokojem, kuchnią i sypialnią z lekiem na katar, gorączkę czy ból brzucha. Żeby chcieli ją odespać przynajmniej w połowie tak bardzo, jak ja tego chcę.

O albo żebym mogła obejrzeć coś w TV dla odprężenia. Coś takiego dorosłego, dla widzów powyżej 7 lat. Życie w rodzinie byłoby może ciutkę bardziej kolorowe. Ale niestety, tylko ABC Song i budowanie torów kolejki.

I w kółko słyszę mamo, mamo, mamooooo. Mamo przytul, mamo baw się, mamo zrób, mamo siku. I tak żyję sobie bardziej dla nich niż dla siebie. Mimo poświęceń jestem rodzicem gorszej kategorii, bo każę jeść, dmuchać nos, nie pozwalam krzyczeć, kiedy młodszy brat śpi i oglądać cały dzień bajek.

Najbardziej zabawne jest to, że jeden uśmiech dziecka wymazuje wszystkie negatywne doświadczenia, niweluje zmęczenie, wynagradza wszystko. Sama z siebie się śmieje. Choć może to wcale nie był uśmiech, a grymas wywołany przez ruchy gazów w jelitach?

Nie zrozumcie mnie źle, macierzyństwo jest cudowne. Chociażby dlatego, że przynajmniej ten większy mały obywatel powie czasem z większym lub mniejszym zrozumieniem: Mamo, kocham Cię. Mamo, jesteś piękna.

Czasem powie też coś innego, zaskakującego lub objawi cenny talent, mówiąc: wiesz mamo, że przemieniłem wodę w wino?

Myślę wtedy, że dzieci to jednak dar niebios, a ich talenty mogą się jeszcze przydać 🙂

Na koniec tylko powiem, że te wszystkie kłopoty i kłopociki to oczywiście nic. Moje dzieci są zdrowe, bywają radosne i zadowolone, rosną i się rozwijają. Za to wszystko jestem losowi bardzo wdzięczna.

K.