Eurotrip z dzieckiem: Niemcy – Szwajcaria – Włochy – Austria

Czy można wybrać się na wakacyjny eurotrip z małym dzieckiem? Oczywiście, że można. Wszystko zależy od tego, jak nasz maluch znosi podróże samochodem i dłuższe pobyty poza domem. W zeszłym roku odbyliśmy taką podróż z dwulatkiem. Opowiem Wam w tym wpisie, jak było, co wzięliśmy pod uwagę planując wakacje, a o czym zapomnieliśmy. Znajdziecie tu też przykładowy plan trasy do wykorzystania podczas swoich podróży.

Przed tym wyjazdem wszystko było dla nas zagadką. Jak zachowa się nasze dziecko w podróży? Czy uda nam się cokolwiek zwiedzić? Jak maluch zniesie zmiany lokalizacji i czy zaaklimatyzuje się na miejscu? Wiele niewiadomych, a przecież podróż samochodem to nie kilkugodzinny lot samolotem, który „jakoś się przeżyje”.

Zanim ruszysz w drogę pamiętaj o…

O tym, co wziąć pod uwagę przy planowaniu podróży możecie przeczytać we wpisie „Urlop z dzieckiem – co jest ważne przy wyborze miejsca na wakacje?”

Duża część zawartych tam wskazówek wypłynęła jako nauka dla mnie właśnie podczas tego eurotripa, a przy planowaniu wyjazdu autem może Wam się przydać.

Atrakcje na drogę

Oprócz informacji z powyższego wpisu warto przed wyjazdem zabezpieczyć się w atrakcyjne dla dzieci zabawy na czas podróży. My zabraliśmy cały arsenał różnych wariantów: zagadki, gazetki z naklejkami, kierownica na baterie, piosenki dla dzieci (u nas potrafią zdziałać cuda, choć oczywiście słuchanie przez 4 godziny o tym, jak „malutki pajączek po rynnie wspinał się”, może być na dorosłych męczące ;))

Przy okazji akcesoriów dla dzieci, nie zapomnijcie o zabraniu zasłonek przeciwsłonecznych, dużej pieluchy i ręczników papierowych na wypadek nudności, nawilżanych chusteczek, czystej wody i przekąsek.

Pakowanie

Jeśli chodzi o pakowanie, to wszystko zależy od tego na ile dni wyruszacie, jak wiele będziecie mieli przystanków i czy planujecie jeść w restauracjach czy może być na własnym garnuszku. Ja jestem typem „przezorny zawsze ubezpieczony”, więc w podróż zabieram niemal cały dom. Niemniej jednak kieruję się jedną zasadą – rzeczy na teraz i rzeczy na później. Zgodnie z nią zarówno ubrania jak i inne rzeczy pakujemy w dwa zestawy, tak aby podczas noclegów po drodze nie wyciągać z bagażnika całego dobytku.

Eurotrip z dzieckiem – trasa i przystanki

Trasa: Warszawa – Drezno – Stuttgart (Muzeum Porsche) – Zurych – Como – Marina di Pietrasanta – Lucca – Pisa – Udine – Wiedeń (Schonbrunn ZOO) – Warszawa

Eurotrip z dzieckiem: Niemcy - Szwajacaria - Włochy - Austria

Liczba dni wakacji: 12 dni

Dystans w km: ok 3 600 km

Sezon: letni (sierpień)

PS. Warto wybierać na postoje miejsca, gdzie dziecko może chwilę pobiegać, rozruszać się.

Startujemy z Warszawy

Wyjechaliśmy w niedzielę o 6 rano. Niestety już na początku napotkała nas niemiła niespodzianka. Warszawa szykowała się do maratonu, przecinającego stolicę od góry do dołu. Godzinę zajęło nam kluczenie ulicami, aby znaleźć przejazd na drugą stronę miasta. Słońce było jeszcze nisko nad horyzontem, mimo zasłonek raziło naszego malucha i bardzo szybko zaczął się złościć. Po wyjeździe na trasę spotkało nas kolejne zaskoczenie. Mały zwymiotował całe śniadanie, co wcześniej nam się nie zdarzało. Pierwszy postój mieliśmy zatem już 60 km od domu. Do dziś nie wiem, czy to był objaw choroby lokomocyjnej, stresu czy może migającego za szybą słońca. Niemniej jednak nie byliśmy przygotowani na taką ewentualność.

Szybka przebiórka, chwila oddechu i ruszyliśmy dalej. Nie będę ukrywać, że przez dalszą drogę byłam lekko zestresowana i ciągle w gotowości 😉

Warszawa – Drezno: 628 km

Spacer po Dreźnie

Na pierwszy nocleg wybraliśmy Drezno. Od kilku lat spotykałam się z bardzo pozytywnymi opiniami o tym mieście. Stosunkowo blisko od Warszawy, zadbane, interesujące miejsce z pięknymi, licznymi zabytkami.

Nocowaliśmy w samym centrum miasta. Serdecznie polecam Wam hotel NH Collection Dresden Altmarkt, zarówno na jeden nocleg, weekend, jak i dłuższy pobyt. Znajduje się naprzeciwko Kościoła Św. Krzyża, tuż obok placu i stacji kolejowej Altmarkt.

Zaraz po przyjeździe i rozpakowaniu podstawowych bagaży ruszyliśmy na wycieczkę. W tym momencie dodam, że jeszcze w Polsce mąż kupił małemu zabawkową stację benzynową, która (niestety) towarzyszyła nam non stop. Drezno zwiedzaliśmy więc we czwórkę: ja, mąż, dziecko i stacja benzynowa 😉

W Dreźnie zobaczyliśmy m.in.:

  1. Zwinger – piękny barokowy budynek z ogrodem.
  2. Kościół św. Krzyża.
  3. Kościół Marii Panny – barokowy luterański kościół znajdujący się na Neumarkt.
  4. Rezydencja Wettynów – zamek rezydencjonalny książąt Saksonii.
  5. Tarasy Brühla – promenada spacerowo-widokowa.
  6. Orszak książęcy – malowidło ścienne zdobiące zewnętrzną ścianę gmachu „Langer Gang” ograniczającego od północy dziedziniec dawnego średniowiecznego kompleksu królewskiej rezydencji.

Na zakończenie dosyć wyczerpującej wędrówki, zjedliśmy jeszcze tradycyjny niemiecki obiad z zupą, sznycelkiem i popiliśmy piwkiem.

Rano kolejnego dnia ruszyliśmy w stronę Zurychu, gdzie zaplanowane mieliśmy dwa dni. Zanim jednak zasmakowaliśmy Szwajcarii, czekało na nas muzeum Porsche w Stuttgartcie. Ze względu na wciąż niejasną sytuację z samopoczuciem malca mieliśmy po drodze kilka nadprogramowych przystanków przy trasie. Zwykle wtedy, kiedy zaczynało się marudzenie i skargi na bolący brzuszek. Dodatkowo mały nie był skłonny do drzemek, więc przez większość czasu musiałam go zabawiać zagadkami, gazetkami i piosenkami. Było wesoło 😉

Drezno – Stuttgart: 507 km

Przystanek w Muzeum Porsche

Jeśli czytaliście inne wpisy o naszych eurotripach, wiecie już, że jesteśmy fanami motoryzacji i jeśli w pobliżu jest jakaś motoatrakcja, to my musimy się tam pojawić. Nasze dziecko chyba ma to zapisane w genach.

Nie spodziewałam się, że zwiedzanie muzeum będzie dla niego tak ogromnym przeżyciem i taką cudowną atrakcją. Niemal rok od wyjazdu nadal wspomina o tym, jak kierował najnowszym Porsche. Więcej o muzeum przeczytacie i zobaczycie w krótkim wpisie tutaj.

Stuttgart – Zurych: 217 km

Pierwszy raz w Zurychu

Z bagażem nowych emocji ruszyliśmy do drugiego punktu noclegowego na naszej trasie, do Zurychu, dokąd dotarliśmy późnym popołudniem. Było pięknie, słonecznie. Zurych wydał nam się bardzo cichy i spokojny. Jedyny mankament to popołudniowe korki. Ulice w mieście są wąskie, często jednokierunkowe, sygnalizacja świetlna krótka, co sprawia, że tworzą się przestoje. Bardzo długo jechaliśmy przez miasto do naszego apartamentu i po wypakowaniu bagaży było już za późno na spacer.

Na szczęście w Zurychu mieliśmy zarezerwowane dwa noclegi, więc na zwiedzanie przeznaczyliśmy cały kolejny dzień. Ulokowaliśmy się w apartamentach VISIONAPARTMENTS Zurich Wolframplatz, znajdujących się tuż na stacją kolejową Zürich Giesshübel i około 1,5 kilometra spacerem od starego miasta. Bliskość stacji mogłaby być uciążliwa, gdyby nie to, że okna apartamentów są bardzo szczelne, a upał i tak uniemożliwiał ich otwieranie. Zaletą było natomiast to, że od centrum miasta dzieliło nas zaledwie kilka przystanków, a obserwowanie przejeżdżających pociągów było dla naszego szkraba nie lada atrakcją 🙂

Czas spędzony tutaj był cudowny. Towarzyszyła nam piękna letnia pogoda, dobre humory, przepiękne widoki. Jedyna wada to ceny jedzenia… Podczas pierwszego porannego spaceru po starówce nasz smyk zażyczył sobie „bułę”. Zacznę od tego, że przelecieliśmy pół starego miasta w poszukiwaniu jakiegoś sklepu lub piekarni, a kiedy już coś znaleźliśmy (na placu Bellevueplatz), okazało się, że cena precla z szynką jest kosmiczna. Co jednak robić, posililiśmy się najdroższą w historii „bułą” i już spokojnie ruszyliśmy dalej. Nie ma też tego złego… wyścig po prowiant zawiódł nas nad brzeg jeziora Zuryskiego, a widok roztaczający się z nabrzeża Bürkliplatz wprost zaparł nam dech w piersiach.

Stamtąd odbyliśmy miły spacer uliczkami starówki – od Niederdorf przez Lindenhoff do Fraumunster – wznoszącej się nad korytem rzeki Limmat. W porze obiadowej wróciliśmy pieszo do apartamentu, zahaczając o park nad kanałem i plac zabaw.

Popołudniu po wypoczynku i obiedzie przejechaliśmy się koleją do centrum, by zobaczyć dworzec główny, a także uroczy (pachnący marihuaną) i pełen młodych ludzi Platzspitz park. Obiekt położony jest pomiędzy dwoma krystalicznie czystymi rzekami Limmat i Sihl. Gołym okiem można było dostrzec pływające tam ryby, kwiaty zwieszały się do wody, a z brzegów i mostów do wody skakali odpoczywający w słońcu ludzie. Coś wspaniałego.

Z parku poszliśmy spacerkiem do Polybahn – kolejki linowo-terenowej, która przewozi pasażerów pomiędzy dolną stacją Zürich Central-Polybahn a górną stacją Polyterasse ETHZ zlokalizowaną obok głównego budynku politechniki ETH Zürich. Z góry roztacza się piękny widok na miasto, więc warto na chwilkę tam wjechać.

Na koniec obeszliśmy jeszcze raz całe centrum. Zaliczyliśmy też spacer przez Bahnhofstrasse – ulicę znaną z drogich sklepow i butików.

Zurych opuściliśmy kolejnego dnia w lekkiej mżawce. Spędziliśmy tu tylko jeden pełny dzień, ale miejsce prawdziwie nas zachwyciło. Przed nami był kolejny punkt programu – sławne włoskie miasteczko Como.

Zurych – Como: 233 km

Przebieżka po Como

Do Como zjechaliśmy na przystanek, kawę, ale też z ciekawości jak wygląda rozsławione na cały świat miasteczko nad jeziorem. Młody wsiadł na rowerek i cóż wciąż chciał jechać w innym kierunku niż my. Zwiedzanie było więc ekspresowe i lekko nerwowe, ale udało nam się dotrzeć piechotą nad brzeg jeziora. Kiedyś może uda nam się tam wrócić na jakiś rejs? 🙂

Przed dalszą trasą wypiliśmy wyśmienitą kawę w kiosku – tak tak, to był kiosk z papierosami, gazetami, automatami do gry i pyszną kawą.

Kolejny etap podróży przed nami to upragniony kilkudniowy pobyt na wybrzeżu Liguryjskim w Marina di Pietrasanta.

Como – Marina di Pietrasanta: 335 km

Cudowny wypoczynek na wybrzeżu

Ta część podróży była już lekko męcząca. Smyk był zmęczony jazdą, a i nam dystans i upał dawał powoli w kość. Na szczęście mieliśmy przed sobą kilka dni względnego lenistwa. Na pobyt wybraliśmy przyjemny Hotel Arianna – położony tuż przy plaży. Chciałabym tu dodać, że Marina di Pietrasanta i inne okoliczne miasteczka są destynacją wybieraną głównie przez Włochów. Dodatkowo pojechaliśmy tam w szczycie włoskich wakacji, więc turystów spoza kraju było bardzo mało.

Sam hotel posiada wiele udogodnień dla rodzin z dziećmi: parking na posesji, placyk zabaw, rowery z krzesełkami dla dzieci, przestronny pokój dzienny dla gości i windę. Na dachu ulokowane jest jacuzzi (niestety nie skorzystaliśmy z niego), a wieczorami roztacza się stamtąd urzekający widok na rozświetlone wybrzeże.

Pierwszy wieczór spędziliśmy nad brzegiem morza, a kolejne dni wypełnione były plażowaniem, rowerowymi wycieczkami, pysznym włoskim jedzeniem i lodami.

Rowerami wybraliśmy się do pobliskiego Forte dei Marmi i Pietrasanty (miasto jest nieco oddalone od Mariny). Każde miasteczko posiada swoją jakby kolonię nad brzegiem, a centrum miasta znajduje się zwykle dalej.

Kolorowa Pietrasanta

Pietrasanta to spokojne malownicze miasteczko u podnóży Alp Apuańskich, z ładną zadbaną starówką, kolorowymi kamieniczkami i kawiarniami. Swego czasu Pietrasanta znalazła się nawet na 4 miejscu wśród najbardziej urokliwych, idyllicznych miast Europy, w których najlepiej się mieszka.

Nie każdy wie, że Pietrasanta określana jest mianem miasta rzeźb i rzeźbiarzy. Jej okolice już w starożytności słynęły ze złóż najlepszych marmurów. Z czasem stała się międzynarodowym miastem rzeźbiarzy, rzeźbiących głównie w marmurze i brązie, a obecnie w poszukiwaniu inspiracji i atrakcyjnych cen rzeźb przybywają tu także sławni architekci, projektanci wnętrz i ogrodów.

Na głównym placu Piazza Duomo oprócz wspaniałych rzeźb, podziwiać można trzy dzwonnice zbudowane w jednej linii, a w jednej z nich znajdują się niezwykłe schody, których autorem był ponoć Michał Anioł.

Ekskluzywne Forte dei Marmi

Forte to z kolei luksusowe miasteczko kurortowe z wychodzącym w morze molo. Znajdziemy tam też okrutnie drogie, wielogwiazdkowe hotele, drogie butiki sławnych projektantów i poczujemy luksusową atmosferę miejsca.

Nad morze ruszaliśmy zwykle dwa razy dziennie, by nie narażać malucha na zbyt dużą jednorazową dawkę promieni słonecznych.

Jeśli chodzi o plaże, to warto wcześniej, jeszcze przed przyjazdem lub zaraz po nim, zarezerwować sobie miejsce na plaży, z leżakami i parasolem. Mimo że jest to niemały koszt, to niestety nie można tam wybrać się tak po prostu z kocykiem i własnym parasolem na plażę. Całe wybrzeże jest zarezerwowane dla prywaciarzy, a plaże publiczne są nieliczne i często bardzo od siebie oddalone. Płaciliśmy więc za leżaki i parasol, ale za to mieliśmy pewien komfort miejsca i cienia. Hotele często mają umowy z właścicielami nadmorskich przybytków umożliwiające rabat, warto o to zapytać 🙂

Co ważne dla rodziców:

  • zejście do morza w Marina di Pietrasanta jest bardzo łagodne, dzięki czemu nawet kilkadziesiąt metrów od brzegu woda sięga dorosłej osobie do pasa,
  • plaże są piaszczyste i szerokie,
  • woda czysta i pozbawiona glonów.

Wieczory spędzaliśmy na kosztowaniu specjałów kuchni włoskiej oraz jedzeniu nieprzyzwoicie słodkich arbuzów i winogron, które kupowaliśmy „na migi” w lokalnym sklepiku…ehhh rozpusta.

Szczególnie polecam Wam dwa lokale z lokalną kuchnią: Da Gennaro, gdzie serwowana jest prostokątna metrowa i pełna dodatków, a co ważne wyśmienita pizza oraz Il Nicchio – rodzinną restaurację z menu pełnym pizzy, focacci, specjałów kuchni włoskiej i wyśmienitych słodkich smakołyków, wszystko świeże, poachnące i przepyszne. W każdym z lokali lepiej dokonać wcześniejszej rezerwacji stolika na wieczór, ponieważ w sezonie wprost pękają w szwach.

Piza i Lucca – rozczarowania i zachwyty

Jeden dzień poświęciliśmy na wypad do Pizy i Lucci. Piza wywarła na mnie raczej negatywne wrażenie, a to za sprawą tłumu turystów już od świtu, których głównym celem jest zrobienie sobie zdjęcia w dziwnej pozycji z krzywą wieżą. Wygląda to komicznie. Upał był wielki i nie zagraliśmy tu miejsca. Chcielibyśmy nawet przejść się po mieście, ale zaraz za bramą największej atrakcji zobaczyliśmy roboty remontowe, śpiących bezdomnych i bezpańskie psy. To nie nasza bajka.

Lucca to już zupełnie co innego. Miasto jest piękne, wypełnione zabytkami. Na każdym rogu spotykaliśmy coś ciekawego. Jeśli nie zabytek, plac, czy piękne kamienice, to uliczny zespół grajków albo targ staroci. Do tego wąskie kamienne uliczki, najpyszniejsze lody (Momo Gelati) całego wyjazdu i super letnia aura.

Miejska starówka otoczona jest czterokilometrowym pierścieniem renesansowych murów obronnych z sześcioma bramami wjazdowymi i jedenastoma basztami. Główną ulicą handlową starego miasta jest Via Filungo, na której ulokowane są butiki słynnych włoskich domów mody, liczne bary i cukiernie.

Polecam to miejsce każdemu. Kilka obowiązkowych punktów na mapie starego miasta to:

  1. Piazza San Michele – najważniejszy plac ze słynnym kościołem San Michele in Foro.
  2. Kościół San Michele in Foro – zbudowany w VII w. w miejscu dawnego forum rzymskiego, uznawany jest za najpiękniejszą świątynię Lukki.
  3. Casa di Puccini – dom, w którym urodził się włoski kompozytor operowy Giacomo Puccini.
  4. Piazza dell’ Anfiteatro – bardzo charakterystyczny okrągły plac, otoczony pięknymi kamienicami i jedno z najbardziej znanych miejsc w całej Toskanii. Został zbudowany przez Rzymian.
  5. Kościół San Frediano – pochodzący z XII w. kościół z zachwycającą kolorową mozaiką ułożoną na fasadzie.

Marina di Pietrasanta – Lucca: 40 km

Po 5 dniach spędzonych nad morzem czas było ruszać dalej. Z żalem spakowaliśmy bagaże i w drogę. Zatrzymaliśmy się na nocleg w Udine.

Marina di Pietrasanta – Udine: 251 km

Niespodzianki w Udine

Hotel przy trasie niestety nie zachwycał, ale był tani i w sumie przyzwoity jak na jedną noc. Żeby nie spędzać tam czasu, pojechaliśmy samochodem do centrum. Zaparkowaliśmy przy ogromnym rondzie ze wzniesieniem i już w tym momencie zaczęłam czuć się nieswojo. Na szczycie wzniesienia odbywały się bliskowschodnie tańce i śpiewy mężczyzn. Szybko przeszliśmy na drugą stronę ulicy i skierowaliśmy się pod górę do położonego na wzgórzu zamku – Il Castello di Udine. Po drodze również napotykaliśmy wyłącznie podpitych imigrantów obsiadających ławki i płoty. Oprócz nich i nas nikogo nie było. Na szczycie podobnie, ale tam czułam się już bezpieczniej.

Jakież było moje zaskoczenie, kiedy po chwili ukwieconą ścieżką przeszliśmy na drugą stronę góry i trafiliśmy na plac Piazza della Liberta z zabytkami Loggiato di San Giovanni z piękną wieżą zegarową i Loggia del Lionello.

Godnymi zauważenia są także plac Piazza Giacomo Matteotti i ogromna, imponująca Cathedral of Udine. Starówka okazała się bardzo ładna architektonicznie, pełna restauracji i kawiarni, chodziliśmy uliczkami handlowymi, jedliśmy kolejne godne polecenia i jedyne w swoim rodzaju lody (Oggi Gelato).

Na koniec zjedliśmy streetfoodową pizzę u cioci Nikoli. To było finalnie bardzo miłe popołudnie. Pozostał tylko powrót do hotelu, niestety przy naszym parkingu nadal było pełno imigrantów, ale jakoś udało nam się bezpiecznie odjechać.

Udine – Wiedeń: 861 km

Wiedeń po to, by zobaczyć ZOO w Schonbrunn

Ostatni przed powrotem do domu punkt programu to wspaniałe ZOO przy pałacu i ogrodach Schonbrunnu. Ten ogród jest świetną atrakcją dla dzieci, ale i my dorośli mieliśmy radość ze zwiedzania. Mąż mój wybrał hotel Seminar Hotel Springer Schlossl nieopodal wejścia do parku, dzięki czemu zaraz po rozpakowaniu mogliśmy pieszo pójść oglądać zwierzęta. Swoją drogą hotel był pięknie położony, bardzo czysty i w dodatku z polską obsługą 🙂

A co zobaczyliśmy w ZOO i czy nam się podobało? Co tu dużo mówić, ogromna panda, hipopotamy, nosorożec, słonie, lwy i tygrysy, żyrafy, małpy, leniwiec zawieszony nad głowami odwiedzających, do tego pingwiny i foki harcujące w przeszklonych basenach, akwaria z morską fauną i florą, tropikalne szklarnie, to musi robić wrażenie. Nie mogę nie wspomnieć jeszcze o jednej atrakcji, jaką jest ciuchcia krążąca po ogrodzie. Nasz maluch nie odpuścił nam kursu pierwszym wagonikiem. Do dzisiaj z przejęciem o tym opowiada.

Wiedeń – Warszawa: 683 km

Eurotrip z dzieckiem zakończony sukcesem – powrót do Warszawy

Powrót jak to powrót przebiegł raczej niespiesznie, ale bez problemów. Z radością powitaliśmy polską stację radiową i polskiego operatora sieci komórkowej. Z mniejszym entuzjazmem spotkały się natomiast polskie drogi, ograniczenia i korek przed Częstochową. Szczęśliwie dojechaliśmy do domu, gdzie spotkała nas eksplozja radości dziecka na widok swoich dawno niewidzianych zabawek i własnego pokoju. Po rozpakowaniu samochodu mały zajął się na chwilę sobą, a my rodzice z dumą obserwowaliśmy naszego dzielnego podróżnika. To był nasz najdalszy (pod względem pokonanych kilometrów) eurotrip, a latorośl dała sobie świetnie radę. Obyło się bez nieprzespanych nocy, gorączki, grymaszenia przy jedzeniu i nieustannego buntu.

Do największych atrakcji wyjazdu z punktu widzenia dziecka zaliczam na pewno: zwiedzanie muzeum Porsche, wycieczki rowerowe i plażowanie w Marina di Pietrasanta, zwiedzanie ZOO i ciuchcia w Schonbrunnie. Dla nas, dorosłych to również były niemałe atrakcje, ale największą satysfakcję dawała nam radość naszego dziecka. Dzisiaj, kiedy sam z siebie zaczyna opowiadać o pandzie, która jadła śniadanie albo o kierowaniu głośnym Porsche, wiemy że decyzja o wyjeździe na taki eurotrip z dzieckiem (momentami wcale nie łatwy i chwilami męczący) była słuszna 🙂

Było długo, ale mam nadzieję, że przeczytaliście wpis do końca!

Idźcie i planujcie swoje podróże. Wakacje już tuż tuż!

K.