Pomysł na intensywny eurotrip w 13 dni

Kilkukrotnie wspominałam na blogu, że rodzinnie uwielbiamy jeździć na wakacje samochodem. Siłą rzeczy długość urlopu i rozsądny dystans możliwy do pokonania bez zmordowania, ograniczyły nasze dotychczasowe podróże do Europy. Czy to źle? Wręcz przeciwnie! Tam, gdzie samochodem jest za daleko, można polecieć samolotem, a kraje Europy są tak bogate w atrakcje, że nawet kilkukrotna podróż tym samym szlakiem zapewni podróżującym dość wrażeń. Szukacie pomysłu na intensywny eurotrip w 13 dni? Zapraszam!

Dzisiaj pierwsza trasa na niezapomniany urlop! Będą zdjęcia, atrakcje, miejsca, które warto odwiedzić i wiele cennych informacji.

Trasa: Warszawa – Praga – Monachium – Garmisch-Partenkirchen – Insbruk – Bolzano – Werona/Padwa – Winnica Marco Felluga – Wenecja – Triest – Pula – Lublana – Wiedeń – Warszawa

Liczba dni wakacji: 13 dni

Dystans w km: 3 286 km

Sezon: letni (koniec lipca/początek sierpnia)

Wyruszamy z Warszawy

Pamiętam jak dziś, że na wyjazd z domu wybraliśmy poniedziałek. W weekend wzięliśmy ślub i przetańczyliśmy wesele, więc w niedzielę byliśmy wyczerpani. Mieliśmy wyjechać rano, ale do południa jeszcze pakowaliśmy rzeczy. Było tego sporo, bo w planach mieliśmy kilka dni na własnym garnuszku. Część jedzenia trzeba było zabrać z domu.

Z pełnym bagażnikiem, torbami w środku, spragnieni wypoczynku, ruszyliśmy w pierwszy wspólny eurotrip.

Warszawa – Praga: 635 km

Wieczór i noc w Pradze.

Późnym wieczorem dojechaliśmy do czeskiej Pragi. Niestety stolica Czech nie przywitała nas miło, bo zaraz po wjeździe do miasta zaczął padać deszcz, a pod hotelem nie mieliśmy gdzie zostawić samochodu. Sam hotelik wydawał się dosyć osobliwy. Jeszcze zanim dostaliśmy klucze do pokoju, recepcjonistka poprosiła nas o wybór śniadania. Co ciekawe menu było w formie zdjęć, bardzo praktycznie 🙂

Pokoik był bardzo przyzwoity, przestronny, czysty, komfortowy.

Pomimo deszczu, późnej pory i zmęczenia, zdecydowaliśmy się pojechać jeszcze taksówką na starówkę. To była bardzo dobra decyzja, bo praska starówka nocą jest przepiękna. Tłumy spacerujących turystów, światła, zapachy, coś wspaniałego 🙂

This slideshow requires JavaScript.

Rano obudziło nas pukanie do drzwi. Śniadanie, którym nas poczęstowano w hotelu przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Bardzo obfite, świeże, pyszne i podane niemalże do łóżka. Takiego śniadania nie uraczyliśmy już przez cały wyjazd. Cóż, później było już bardziej śródziemnomorsko 😉

Praga – Monachium: 360 km

Wizyta w Monachium i muzeum BMW

Ruszyliśmy z Pragi do Monachium – stolicy Bawarii. Naszym głównym celem było Muzeum BWM oraz BMW Welt. Więcej o muzeum możecie przeczytać tutaj.

Tutaj mogę powiedzieć tylko, że warto się tam wybrać, a dla fanów motoryzacji to obowiązkowy punkt programu. Ogrom rzeczy do zobaczenia w tym miejscu stanowczo przerósł nasze możliwości czasowe. Z przyjemnością pojechałabym tam jeszcze raz.

This slideshow requires JavaScript.

Po wyjściu z muzeum wstąpiliśmy jeszcze na starówkę, której żal nie odwiedzić. Plac Mariacki, Nowy Ratusz, Hofbräuhaus to obowiązkowe przystanki podczas spaceru. Szybki lunch i ruszyliśmy dalej. Niestety nie udało nam się pojechać do sławnego zamku Neuschwanstein, oddalonego od Monachium 130 km. To mamy w planach przy innej okazji 🙂

This slideshow requires JavaScript.

Monachium – Garmisch-Partenkirchen: 90 km

Nocleg i przedpołudnie w Garmisch-Partenkirchen

Górskimi trasami późnym popołudniem dotarliśmy do malowniczego Garmisch-Partenkirchen, gdzie czekał na nas pokój w tradycyjnym góralskim pensjonacie – Hotel Föhrenhof Garni. Szerokim uśmiechem przywitał nas leciwy właściciel, naturalnie niemówiący ani słowa po angielsku. Ale udało się, zaprowadził nas do pokoju, którego klimat był iście anielski. W każdym rogu wisiały bowiem rzeźby aniołków. Bardzo romantycznie 🙂

This slideshow requires JavaScript.

Rano, podczas śniadania gospodyni gorliwie zachęcała nas do spróbowania tamtejszych specjałów, w tym kotlecików mielonych. Nie skusiliśmy się jednak na ten smakołyk o 7 rano 😉 Przy okazji para niemieckich emerytów ze stolika obok zainicjowała bardzo wciągającą pogadankę o naszych wakacyjnych planach oraz o Polsce i szybko rozwijającej się, nowoczesnej Warszawie, którą mieli okazję odwiedzić. Na szczęście mój luby szybko przypomniał sobie podstawowe zwroty po niemiecku, dzięki czemu mógł się z nimi dogadać.

This slideshow requires JavaScript.

Nieco rozbawieni całą sytuacją spakowaliśmy do samochodu bagaże i ruszyliśmy zwiedzać Garmisch. Miasteczko okazało się bardzo malownicze, sielankowe, a wszystko, co tam zobaczyliśmy: malowane domy, ludzi w strojach ludowych, widoki, były w iście bawarskim klimacie. Przed odjazdem zahaczyliśmy jeszcze o znaną na całym świecie skocznię narciarską. Jak się okazało poza sezonem obleganą równie mocno, jak w sezonie zimowym. Znalezienie miejsca parkingowego w pobliżu skoczni graniczyło z cudem, ale mieliśmy szczęście! Parę fotek na szybko i jedziemy dalej.

This slideshow requires JavaScript.

Garmisch-Partenkirchen – Insbruk: 63 km

Spacer po Insbruku

Górska trasa, szczyty Alp na horyzoncie, soczystozielone łąki i malownicze widoki zawiodły nas do Insbruku. Sama nie wiem, czy to może wynik cudownego poranka i wspaniałej pogody, ale miasto mnie zauroczyło. Piękna starówka położona nad krystalicznie czystą rzeką, piękne kamieniczki, pyszne lody. Tak spędziliśmy kilka godzin w Insbruku, spacerując niespiesznie i podziwiając to miejsce.

This slideshow requires JavaScript.

Insbruk – Bolzano: 123 km

Szybkie odwiedziny w Bolzano

Tego dnia kierowaliśmy się już w stronę Werony, ale późnym popołudniem zjechaliśmy jeszcze z trasy do Bolzano. Szczerze mówiąc, mnie to miasto nie zachwyciło. Upał, kurz, wąskie uliczki, ronda i ciasne parkingi. Być może w pośpiechu przeoczyliśmy coś ważnego, co pozwoliłoby nam bardziej docenić to miejsce. Przespacerowaliśmy się po centrum, zaglądając przy okazji do kilku sklepów i pojechaliśmy dalej.

This slideshow requires JavaScript.

Bolzano – Werona: 170 km

Romantyczny nocleg pod Weroną

Pamiętam, że w drodze do kolejnego punktu naszej podróży zaskoczyły mnie włoskie autostrady. Potworny ruch, jeden pas kompletnie zajęty przez pociąg ciężarówek, które niespodziewanie wyjeżdżały na lewy pas. Wysokie betonowe barierki i praktycznie zero pobocza. To był bardzo męczący kawałek trasy. Zmęczeni, ale szczęśliwi dotarliśmy do hotelu Villa Quaranta Tommasi Wine Hotel & SPA ulokowanego w odległości około 16 km od Werony. Wtedy wydał mi się oazą w suchej, zakurzonej i wypalonej okolicy.

Rzutem na taśmę, o zachodzie Słońca udało nam się skorzystać z odkrytego basenu, a po szybkim odświeżeniu, przy akompaniamencie cykad, w świetle świec zjedliśmy romantyczną kolację na świeżym powietrzu. Te kilka dni na początku naszej wspólnej życiowej drogi uczciliśmy przepysznym, pełnym słońca i aromatu owoców winem. Choć minęło już ładnych parę lat, nadal doskonale pamiętam te chwile i do dziś z przyjemnością je wspominam.

Werona – Padwa: 90 km

Werona pełna atrakcji i turystów

Śniadanie w hotelu nie powaliło nas na kolana. Choć wybór był ogromny, to jednak ograniczał się do miliona rodzajów sucharów, herbatników, słodkich bułeczek i ciasteczek. No nic, ale kawa była wyborna. Dzień zapowiadał się upalnie, a my ruszyliśmy do Werony – stolicy miłości.

Przywiozłam sobie stamtąd letni kapelusz, który był pierwszym poważnym zakupem podczas tych wakacji. A musicie wiedzieć, że jako świeżo upieczeni małżonkowie liczyliśmy każdy grosz. Nie jedliśmy codziennie w restauracjach, a każdy wydatek musiał być konsultowany. W tym wypadku żar, jaki lał się z nieba, był skutecznym argumentem przeważającym za zakupem.

Wracając do zwiedzania Werony, punkty obowiązkowe to m.in.: Piazza Bra, Dom Julii, Verona Arena, Ponte Pietra, Piazza Erbe i fontanna Madonna.

Największym rozczarowaniem był dla mnie rozsławiony Dom Julii. Paskudna, oklejona gumami do życia brama, tłum turystów sterczących pod balkonem na malutkim placyku. O podejściu do rzeźby Julii można było pomarzyć. Rezygnujemy. Poza tym spacer ulicami miasta zahaczając o główne atrakcje uznaję za przyjemny.

This slideshow requires JavaScript.

Padwa, gdzie żar leje się z nieba

Z Werony, patriotyczny duch zaprowadził nas do Padwy, gdzie na tamtejszym uniwersytecie studiowali min. Mikołaj Kopernik, Jan Kochanowski i Jan Zamoyski. Niestety pora dnia nie była dla nas najszczęśliwsza. Większość atrakcji była zamknięta na czas siesty, miasto wydawało się wymarłe, a temperatura sięgała chyba 45 stopni. Odbyliśmy kolejny spacer starożytnymi uliczkami, zgubiliśmy się, ale dzięki temu trafiliśmy na Piazza delle Erbe i Regione Palace (średniowieczny budynek z targiem spożywczym na parterze oraz kawiarniami i barami) – ten też już był zamknięty. Nic jednak straconego, bo tuż obok znajdowała się pizzeria, dokąd zaprowadził nas głód.

This slideshow requires JavaScript.

Byliśmy jedynymi gośćmi, a właściciele i kelnerzy patrzyli na nas z niedowierzaniem. Zapewne dlatego, że była godzina 14, a żaden Włoch o tej porze nie przełknie obiadu. W tamtej chwili zastanawiałam się, czy nie powinniśmy uciekać. Ostatecznie zamówiliśmy dwie pizze (co kelner przyjął z równie wielkim zdziwieniem, co sam fakt naszego pojawienia się w restauracji). Były to jedne z najlepszych pizz, jakie w życiu jadłam, a uwierzcie, że zjadłam ich sporo, również we Włoszech. Po takim obiedzie, z przyzwoitą porcją niezjedzonej pizzy w pudełku, ruszyliśmy do kolejnego punktu podróży. Przed nami dwie noce w winnicy Marco Felluga Russiz Superiore, na granicy Włoch i Słowenii.

Padwa – winnica Russiz Superiore: 166 km

Niezapomniane chwile w winnicy z widokiem na Słowenię

O włoskich autostradach wspominałam już wyżej. Właśnie przez korki i duży ruch nie zdążyliśmy do winnicy na umówioną godzinę. Już o 15 Pani recepcjonistka dzwoniła, aby zapytać, czy o 16 dotrzemy na miejsce. Bardzo się niecierpliwiła i dzwoniła potem jeszcze kilkukrotnie, po czym powiedziała, że ona już wyjeżdża z winnicy, ale zostawia nam klucz w drzwiach apartamentu i życzy nam miłego pobytu. Kilka minut po 16 minęliśmy się z nią na szutrowej drodze prowadzącej na winne wzgórze. Okazało się, że w całej posiadłości nie ma żywego ducha. Byliśmy tam kompletnie sami. Zachodzące słońce, piękne widoki, winorośla obsypane owocami, to było coś niesamowitego!!! Nieco nieswojo poczułam się tylko podczas spaceru po zachodzie Słońca, gdy z traw i krzaków dobiegały szelesty i odgłosy zwierząt.

This slideshow requires JavaScript.

Poranek przywitał nas słonecznie. Czekało na nas włoskie mikro śniadanko i kawa. Dobrze, że została nam pizza z Padwy. W wyśmienitych nastrojach ruszyliśmy na podbój Wenecji. Do winnicy wróciliśmy jeszcze na jedną noc, a kolejnego dnia przed odjazdem mieliśmy okazję zwiedzić stare piwnice, obejrzeć linię produkcyjną, wysłuchać opowieści o historii rodziny Felluga, o produkcji wina, jak również skosztować kilku znakomitych roczników 😉

Winnica Russiz Superiore – Wenecja: 142 km

Samochodem do Wenecji

Wróćmy jednak do Wenecji. Pojechaliśmy samochodem. Nie było innej opcji, ale nie byliśmy jedyni, bo ogromny piętrowy parking już od rana pękał w szwach. Cena za parking powaliła nas na kolana – 26 euro za dzień.

Z mapą, przewodnikiem i aparatem ruszyliśmy na spacer. Odwiedziliśmy większość weneckich zabytków, wypiliśmy kawę na Placu Św. Marka i nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zajrzeli w mniej ciekawe rejony miasta na wodzie. Co tu dużo mówić, Wenecja śmierdzi, jest przepełniona turystami i potwornie droga, ale nie można nigdy tam nie pojechać. To trzeba zobaczyć i samemu ocenić. Wieczorem, zmęczeni, ale zadowoleni wróciliśmy do winnicy, by następnego dnia wyruszyć do Chorwacji. Po drodze czekał na nas jeszcze Triest.

This slideshow requires JavaScript.

Winnica Russiz Superiore – Triest: 60 km

Najlepsze lody w Trieście

W takich szybkich wizytach przejazdem w różnych miastach jest coś ekscytującego. Wpadasz do nieznanego sobie miasta, nie wiadomo gdzie zaparkować, w którą stronę do centrum, co warto zobaczyć, gdzie pójść i jak to zrobić, żeby choć liznąć klimatu tego miejsca. Tak było w Trieście. Mając czubek nosa za przewodnika, ruszyliśmy do centrum, zjedliśmy obłędne lody, wspinaliśmy się uliczkami na wzgórze w poszukiwaniu cytadeli i ruin starożytnego amfiteatru, przeżyliśmy chwile niepokoju, kiedy na wyludnionym osiedlu zaczepiło nas dwóch Włochów o wątpliwych zamiarach. Jeśli będę miała okazję, wrócę do Triestu na kolejny taki spacer.

This slideshow requires JavaScript.

Triest – Pula: 120 km

Kilka dni w Puli

Po ruszeniu z Triestu było trochę pod górkę, dosłownie i w przenośni. Utknęliśmy w ogromnym korku do granicy Słowenii z Chorwacją. Jechaliśmy pod górę, a przed nami i za nami Polacy, Niemcy, Holendrzy, Szwedzi z przyczepami i kamperami. Na poboczach zagotowane chłodnice, nasze pęcherze coraz bardziej pełne, klimatyzacja prewencyjnie wyłączona by i nasz samochód się nie zagotował. Żeby było śmieszniej, kończyło nam się paliwo, a stacji benzynowej nie było na horyzoncie. Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy dotarliśmy do granicy. A tam rzeka samochodów w kolejce do kontroli.

Potem już tylko nowiutka autostrada prosto do Puli. Tylko gdzie stacja benzynowa? Znalazła się i ona. Na szczęście można było zapłacić euraskami, bo o kunach jakoś zapomnieliśmy. Późnym wieczorem, podobnie jak wielu innych turystów, dojechaliśmy do Puli i apartamentów Park Plaza Verudela. O tym, co można zobaczyć na północnym wybrzeżu Chorwacji, możecie przeczytać więcej tutaj. Teraz tylko powiem, że to było kilka dni solidnego wypoczynku, plażowania i zapomnienia o codzienności.

Pula – Lublana: 200 km

Lublana widziana z góry

Opaleni, zmęczeni siedzeniem w miejscu spakowaliśmy walizy i ruszyliśmy do domu. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy poszukując po drodze winnicy Franca Armana, ulubionego chorwackiego producent wina mojego taty, nie zbłądzili w górskich wioskach, gdzie na drodze z trudem mijały się dwa rowery 😉 ale to już historia na inny wpis…

Dzięki Bożej Opatrzności wydostaliśmy się z Chorwacji, a kierując się do Wiednia, zajrzeliśmy jeszcze do Lublany. Stoilca Słowenii jest w moim odczuciu świetna. Zadbana, czyściutka, pięknie zachowana. Obeszliśmy miasto, zachwycając się jego urokami, a spacer zakończyliśmy wspinaczką na wzgórze i zwiedzaniem średniowiecznego zamku z XI wieku. Potem już tylko w dół kolejką szynową, do samochodu i w dalszą trasę.

This slideshow requires JavaScript.

Lublana – Wiedeń: 384 km

Wiedeń na dobry wieczór i dzień dobry

Choć słoweńskie i austriackie autostrady są znacznie bardziej komfortowe od włoskich, to przez nieplanowane przygody w Chorwacji i podziwianie Lublany, do Wiednia przyjechaliśmy już po zmroku. Na szczęście na zwiedzanie mieliśmy cały kolejny dzień. Zatrzymaliśmy się w hotelu Europahaus Wien – budżetowym, ale przyzwoitym, a śniadania były wyśmienite.

Tramwajem można było dojechać do ścisłego centrum, skąd rozpoczęła się nasza piesza wędrówka. Zobaczyliśmy tego dnia tak wiele, że aż trudno mi teraz wyliczyć wszystkie atrakcje: Parlament, Hofburg, Albertina, Belweder, główne handlowe ulice, kościoły, katedry, wiedeńska opera, Schönbrunn (już o zachodzie Słońca). Zjedliśmy też pyszny obiad we francuskiej restauracji, który był idealnym zwieńczeniem wspaniałego wyjazdu.

This slideshow requires JavaScript.

Kolejnego poranka, wiedzeni tęsknotą za domem, ruszyliśmy do Warszawy.

Od tamtej podróży minęło 7 lat. W międzyczasie zaliczyliśmy wiele innych wyjazdów i kilka „eurotripów”. Choć każdy uważam za udany i, na swój sposób, wyjątkowy, to ten pierwszy, najbardziej intensywny ze wszystkich, uważam jak do tej pory za najlepszy urlop w moim życiu.

Wiedeń – Warszawa: 683 km

To jak, ruszacie w podróż naszym szlakiem?